All Posts By

Magdalena Rosa

dobra osobiste

TSUE o obowiązku kontroli komentarzy przez Facebooka

23 października 2019
facebook

W wyroku z dnia 3.10.2019 r. (C-18/18) TSUE odniósł się do tego, że Facebook może być na podstawie wyroku sądowego zobowiązany do blokowania treści zniesławiających, naruszających dobra osobiste. Nie jest to oczywiście nowość i wyrok nie byłby kontrowersyjny, gdyby nie to, że TSUE uznał, iż sąd może nałożyć na Facebooka również obowiązek kontroli pojawiających się wpisów identycznych do uznanych przez sąd za bezprawne, a także równoznacznych z nimi. Co więcej, obowiązek taki miałby dotyczyć nie tylko kraju czy Unii Europejskiej, ale całego świata. Pod adresem wyroku pojawiły się więc zarzuty internautów, że wyrok oznacza koniec wolności słowa, gdyż umożliwia wprowadzenie cenzury prewencyjnej. Czy jednak te zarzuty są zasadne?

Gdy komentarze obrażają polityków…

Posłanka i przewodnicząca klubu parlamentarnego „Zielonych” w Austrii zwróciła się do Facebooka o usunięcie obraźliwego wobec niej komentarza, zamieszczonego pod artykułem jednego z czasopism informacyjnych. Artykuł opatrzony był wizerunkiem posłanki. Wobec braku reakcji portalu, posłanka zwróciła się do sądu z wnioskiem o wydanie postanowienia w przedmiocie środka tymczasowego (odpowiednika postanowienia o udzieleniu zabezpieczenia w prawie polskim). Posłanka wniosła o nakazanie Facebookowi zaniechania publikowania i rozpowszechniania jej zdjęć, ponieważ towarzyszący im opis zawiera twierdzenia identyczne lub równoznaczne z ze zniesławiającym komentarzem. Sąd I instancji uwzględnił wniosek powódki.

Sąd drugiej instancji utrzymał środek tymczasowy częściowo – w zakresie komentarzy o identycznej treści. Co do treści równoznacznych uznał, że należy zaniechać ich rozpowszechniania jedynie wtedy, kiedy Facebook został o nich powiadomiony przez powódkę lub osoby trzecie.

Ostatecznie sprawa trafiła do austriackiego Sądu Najwyższego, który miał zdecydować, czy nakaz zaniechania naruszeń (tudzież usunięcia ich skutków) – taki, jak wydany w opisywanej sprawie przez Sądy I i II Instancji – można rozszerzyć na terytorium całego świata oraz na wypowiedzi identyczne lub równoważne ze zniesławiającym komentarzem. Sąd ten zwrócił się w tym przedmiocie do TSUE z wnioskiem o rozstrzygnięcie pytań prejudycjalnych, które wymagały interpretacji prawa unijnego.

Odpowiedzialność Facebooka jako hostingodawcy

TSUE rozpatrywał odpowiedzialność Facebooka jako dostawcy usług hostingowych (hostingodawcy), uregulowaną w tzw. dyrektywie o handlu elektronicznym[1] (dalej: „Dyrektywa”). Zgodnie z art. 14 ust. 1 Dyrektywy, hostingodawca (Facebook) co do zasady nie może być odpowiedzialny za informacje przechowywane na żądanie usługobiorcy (użytkowników), jeżeli (i) nie ma wiarygodnych wiadomości o bezprawnym charakterze informacji, a w odniesieniu do roszczeń odszkodowawczych, nie wie o stanie faktycznym lub okolicznościach, które w sposób oczywisty świadczą o tej bezprawności lub (ii) podejmie niezwłocznie działania w celu usunięcia lub uniemożliwienia dostępu do informacji, gdy uzyska takie wiadomości lub zostanie o nich powiadomiony. Przy czym nie ogranicza to państw członkowskich w ustanowieniu stosownych procedur w tym zakresie.

Oznacza to, że Facebook ma obowiązek usuwania zniesławiających komentarzy, o ile zostanie o nich powiadomiony przez użytkownika. W praktyce realizowane jest to przez opcję „zgłoś post” lub „zgłoś komentarz”.

Jednocześnie, jak wynika z art. 15 ust. 1 Dyrektywy, państwa członkowskie nie mogą nakładać na hostingodawcę ogólnego obowiązku nadzorowania informacji, które przechowuje ani ogólnego obowiązku aktywnego poszukiwania faktów i okoliczności wskazujących na bezprawną działalność. Państwa członkowskie nie mogą więc narzucić Facebookowi obowiązku wyszukiwania wszelkich bezprawnych treści i ich prewencyjnego blokowania/usuwania.

Interpretacja Dyrektywy przez TSUE

TSUE, opierając się o motywy Dyrektywy, wskazał, że zakaz nakładania ogólnego obowiązku nadzorowania informacji nie ma zastosowania w szczególnym przypadku, kiedy sąd/organ państwa członkowskiego już przeanalizował i ocenił daną informację jako zniesławiającą. Tym samym możliwe jest nakazanie przez sąd blokowania dostępu do przechowywanych przez hostingodawcę informacji o identycznej treści jak ta uznana za bezprawną przez sąd.

Ponadto, według TSUE, tak samo należy traktować informację równoznaczną, czyli taką, której treść jest niezmieniona w swej istocie. TSUE podkreślił przy tym, że fakt bezprawności równoznacznej informacji nie wynika z jej treści, ale z faktu, że taka sama informacja została wcześniej uznana za bezprawną w odniesieniu do konkretnej osoby. Różnice w kombinacji słów nie mogą przy tym nakładać na hostingodawcę obowiązku niezależnej oceny treści.

W związku z tym, że Dyrektywa nie przewiduje ograniczenia terytorialnego w stosowaniu środków ochrony, TSUE uznał, że nie ma przeszkód do blokowania informacji na całym świecie.

Dozwolona kontrola czy niedopuszczalna cenzura?

Ocena wyroku nie może być jednoznaczna. Z jednej strony, TSUE jedynie zinterpretował Dyrektywę, wydaje się, że w sposób prawidłowy. Każdy z wniosków wyroku wypływa z przepisów Dyrektywy i wpisuje się w jej motywy. Nie można powiedzieć, że wyrok wprowadza niedozwoloną cenzurę i jest sprzeczny z wolnością słowa. Wolność słowa nie jest absolutna i może podlegać ograniczeniom. Najczęściej ze względu na konieczność ochrony praw jednostki – dobrego imienia czy prawa do prywatności. Podkreślić trzeba, że każda treść, która miałaby być usunięta, podlega ocenie sądu, którzy bierze pod uwagę okoliczności konkretnej sprawy. Bezcelowe byłoby natomiast zwracanie się do sądu i przechodzenie długotrwałej procedury w celu doprowadzenia do usunięcia komentarza, który byłby niemal identyczny do tego, który sąd uznał za bezprawny.

Z drugiej strony, hostingodawca nie będzie mógł usuwać informacji w sposób dowolny, lecz ma być ona „identyczna lub równoznaczna” w treści z tą, której publikacji zakazał sąd. I tu trzeba zwrócić uwagę na inny aspekt sprawy i zastanowić się, po pierwsze, gdzie jest granica pomiędzy informacją równoznaczną, a inną informacją. TSUE bowiem nie dookreślił kryteriów takiego rozróżnienia. Po drugie, nie ma pewności, czy algorytmy, które służą wyszukiwaniu bezprawnych treści, będą w stanie we właściwy sposób wyselekcjonować taką równoznaczną informację. Biorąc pod uwagę te aspekty wydaje się, że w wyroku zabrakło praktycznego punktu widzenia. TSUE, mając na względzie wagę sprawy, w tym zakres terytorialny świadczenia usług przez Facebook i masowość korzystania z tego portalu, powinien bardziej szczegółowo się odnieść do zasad kwalifikowania informacji jako „równoważnej”. Zapewne nastąpi to przy kolejnej podobnej sprawie poddanej pod rozstrzygnięcie TSUE.

Przypisy:

[1] Dyrektywa 2000/31/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 8 czerwca 2000 r. w sprawie niektórych aspektów prawnych usług społeczeństwa informacyjnego, w szczególności handlu elektronicznego w ramach rynku wewnętrznego.

 

dobra osobiste ochrona danych osobowych

Czy Google odpowie za „gangstera” i swój algorytm?

10 stycznia 2019
google

W dniu 13.12.2018 r. Sąd Najwyższy wydał wyrok w głośnej sprawie przeciwko Google (I CSK 690/17). Sąd Najwyższy rozstrzygnął, że pojawienie się w wynikach wyszukiwarki określonych słów, m.in. „gangster”, po wpisaniu nazwiska w okienko wyszukiwania, nie przesądza o odpowiedzialności Google za bezprawne przetwarzanie danych osobowych. Może jednak dojść do naruszenia dóbr osobistych. Wobec tego Sąd Najwyższy przekazał sprawę Sądowi Apelacyjnemu do ponownego rozpoznania.

Stan faktyczny

Powód – Arkadiusz L. – wystąpił z pozwem o ochronę jego dóbr osobistych przeciwko wyszukiwarce Google. Żądał m.in. usunięcia linku kierującego internautów do artykułu sprzed kilkunastu lat, z archiwum tygodnika „Polityka„, pt. „Bardzo biedny gangster”. Pod linkiem zamieszczony był też tzw. „snippet” (krótki opis pojawiający się pod wynikiem wyszukiwania).

Rzeczone przekierowanie wyświetlało się w wynikach wyszukiwania, po wpisaniu imienia i nazwiska powoda. W samej zaś treści artykułu rzeczywiście pojawiały się dane osobowe powoda. Jednakże z pełnej treści artykułu (dostępnej po opłacie) wynika, że to nie powód był tytułowym „gangsterem”. Powód bowiem doprowadził do skazania przestępcy – tytułowego „gangstera”. Stąd zdaniem powoda taka sytuacja narusza jego dobra osobiste – cześć i wiarygodność zawodową.

Operator wyszukiwarki wskazywał, że wyświetlenie się określonych haseł w wynikach wyszukiwania wynika z automatycznego tworzenia linków i natury wyszukiwarki – nie jest możliwe przewidzenie, co pojawi się po wpisaniu w okno wyszukiwarki określonych słów. W odpowiedzi na przedsądowe wezwania powoda pozwany wskazywał, iż za treść snippetu odpowiada za administrator strony, do której kieruje wynik wyszukiwania.

W toku procesu powód skontaktował się z administratorem strony, zawierającej sporny artykuł i doprowadził do usunięcia snippetu.

Wyroki Sądu I i II instancji

Sąd I i II instancji zupełnie inaczej oceniły kwestię naruszenia dóbr osobistych powoda. Sąd Okręgowy (I instancji) oddalił powództwo w całości. Zwrócił uwagę, że za kształt snippetów, linków, opisów odpowiada administrator strony, nie Google. Jak wskazał: „wyniki wyszukiwania oraz snippety nie zawierają zatem jakichkolwiek twierdzeń pochodzących od operatora wyszukiwarki„. Sąd uznał, że umożliwienie Google ingerencji w tę treść spowodowałoby, że operator będzie „cenzorem internetu”. Sąd Okręgowy stwierdził, że jedyny związek pomiędzy artykułem a powodem jest taki, że sporny artykuł odnosił się w pewnej kwestii do powoda. Jednak nie znajdowało uzasadnienia stwierdzenie, że to powód miałby być tytułowym gangsterem, szczególnie w sytuacji, w której snippet został usunięty.

Na skutek apelacji powoda sprawa była rozpatrywana przez Sąd Apelacyjny. Sąd II instancji zmienił zaskarżony wyrok, zobowiązując Google do zaprzestania prezentowania w wyszukiwarce internetowej linku odsyłającego do spornego artykułu, po wpisaniu wyrazów „bardzo biedny gangster”. Sąd Apelacyjny podkreślił, że usunięcie snippetu nie spowodowało zaprzestania naruszenia dóbr osobistych powoda. Uznał, że w dalszym ciągu sporny artykuł wyświetla się w wynikach wyszukiwarki po wpisaniu określonych słów. Internautom nasuwa zaś skojarzenie, że to powód jest „bardzo biednym gangsterem”. Sąd Apelacyjny wskazał:

Ograniczony czas spędzany na wyszukiwaniu, „efekt pierwszego wrażenia”, mechanizm niepogłębionej racjonalnej oceny i typowe dla odbiorców wszystkich współczesnych mediów wyciąganie pochopnych wniosków na podstawie niezweryfikowanych przesłanek, skłania raczej do uznania, że przeciętny odbiorca (podobnie zresztą jak mechanizm wyszukiwarki) skojarzy wyszukiwaną frazę z tytułem będącym treścią linku.

Sąd odniósł się przy tym do tego, że sama publikacja artykułu z danymi powoda nie narusza jego dóbr osobistych. Natomiast powód ma prawo żądania usunięcia artykułu ze swoimi danymi osobowymi z listy wyników wyszukiwarki internetowej przez Google, które je przetwarza. Sąd II instancji uznał więc, że pozwany powinien był zgodnie z art. 32 ust. 2 UODO usunąć link do artykułu z listy wyników wyszukiwania wyświetlającego się po wpisaniu spornych słów kluczy.

Wyrok Sądu Najwyższego

Sąd Najwyższy uchylił wyrok Sądu Apelacyjnego i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Nie podzielił stanowiska Sądu Apelacyjnego co do bezprawności działania Google jako podmiotu, który nie wykonał obowiązków z UODO. Zaznaczył jednak, że w sprawie mogło dojść do naruszenia czci powoda, co powinno zostać ponownie zbadane.

Komentarz autora

Aby móc żądać roszczeń z tytułu naruszenia dóbr osobistych musi przede wszystkim dojść do naruszenia określonego dobra osobistego. Ponadto naruszenie to musi być bezprawne (art. 24 KC). Pierwszym krokiem do dochodzenia roszczeń jest zaś ustalenie osoby naruszyciela. Sąd I instancji nie miał wątpliwości, że Google nie jest odpowiedzialne za naruszenie dóbr osobistych powoda. Natomiast Sąd Apelacyjny był przekonany, że jest inaczej. Upatrywał on jednak bezprawności działania pozwanego w tym, że Google nie wykonało swoich obowiązków z UODO. Sąd Najwyższy słusznie odrzucił tą koncepcję, stwierdzając, że w sprawie nie chodziło o korzystanie z danych osobowych powoda.

Wydaje się jednak, że w sprawie nie doszło do naruszenia dóbr osobistych powoda przez Google. Pozwany – jak wskazywał Sąd Okręgowy – nie miał bowiem wpływu na kształt wyników wyszukiwania. Jakie bowiem działanie pozwanego było w tej sytuacji bezprawne? W tym zakresie podzielam wyrok Sądu Okręgowego. Uważam, że absurdalne byłoby przypisywanie Google odpowiedzialności za działanie algorytmu, który automatycznie generuje wyniki wyszukiwania i nie jest możliwe przewidzenie, co pojawi się po wpisaniu w okno wyszukiwania określonych wyrazów. Aktualnie po wpisaniu w wyszukiwarkę zbioru słów „bardzo biedny gangster” w wynikach wyszukiwania nie wyświetlają się dane powoda – zatem tego opisu, nawet przeciętny użytkownik internetu, nie będzie kojarzył z powodem. Inną kwestią jest natomiast sama treść spornego artykułu – jednak, tu też nie można dopatrzeć się jakichkolwiek naruszeń dóbr osobistych powoda – jak wskazywały sądy rozpatrujące sprawę. Lektura całego artykułu nie pozostawia wątpliwości, że powód z pewnością nie był tytułowym gangsterem, a bohaterem.

prawo autorskie

Dostęp do łącza należy kontrolować

14 listopada 2018
peer-to-peer

Wskazanie członka rodziny, mającego dostęp do łącza internetowego, nie może zwalniać z odpowiedzialności za udostępnienie za pośrednictwem tego łącza pliku w drodze peer-to-peer – wynika z wyroku TSUE z dnia 18.10.2018 r. w sprawie C‑149/17 Bastei Lübbe GmbH & Co. KG przeciwko Michaelowi Strotzerowi.

Czym jest peer-to-peer (p2p)?

W dzisiejszych czasach nielegalne udostępnianie utworów w internecie jest powszechnym sposobem naruszenia praw autorskich. Do naruszenia dochodzi m.in. poprzez udostępnianie utworów na giełdzie wymiany plików peer-to-peer (p2p). Czym jednak w praktyce jest peer-to-peer? Sformułowanie to można tłumaczyć jako „równy” czy „równorzędny”. System p2p działa natomiast w ten sposób, że urządzenie użytkownika jednocześnie pobiera dane i je wysyła. Innymi słowy, kiedy internauta ściąga z sieci pliki za pomocą p2p, wysyła je również do innych osób.

Jak zidentyfikować sprawcę takiego bezprawnego udostępnienia? Internet umożliwia nam przecież podejmowanie działań w sposób pełni anonimowy. W tym zakresie pomocnym narzędziem okazuje się być adres IP, przypisywany indywidualnie odbiorcy usług dostępu do Internetu. Jednakże przypisanie adresu IP dla bezprawnych działań podejmowanych w sieci nie musi zawsze oznaczać, że właściciel łącza jest jednocześnie naruszycielem. Istnieje jednak takie domniemanie faktyczne, o ile posiadacz adresu nie wykaże braku swojej odpowiedzialności.

Postępowanie przed sądem krajowym

Michael Strotzer był właścicielem adresu IP, z którego do sieci udostępniono audiobook. Został on pozwany przez Bastei Lübbe GmbH & Co. KG – producenta fonogramu, któremu przysługiwały prawa autorskie i pokrewne do utworu w postaci audiobook’a, o odszkodowanie za naruszenie praw autorskich. Michael Strotzer powoływał się na brak swojej odpowiedzialności za naruszenie. Twierdził bowiem , że jego komputer w chwili dokonania naruszenia był wyłączony. Ponadto z jego łącza internetowego korzystali inni domownicy – jego rodzice, którzy według jego wiedzy nie mieli spornego utworu na swoim komputerze ani nie korzystali z programów p2p. Michael Strotzer podnosił jednocześnie, że jego łącze internetowe było odpowiednio zabezpieczone.

Krajowy sąd rejonowy podzielił argumentację pozwanego. Sąd uznał, że nie ma możliwości jednoznacznego stwierdzenia, kto dopuścił się naruszenia. Wobec tego należy przyjąć brak odpowiedzialności pozwanego za bezprawne udostępnienie audobiook’a w sieci. Sąd apelacyjny nabrał jednak wątpliwości co do rozstrzygnięcia sądu I instancji. Z jednej strony zauważył, że – jak wynika z orzecznictwa sądów niemieckich – jeżeli sprawca wykaże, iż do sieci miały dostęp inne osoby, posiadacz łącza nie może być uważany za domniemanego sprawcę naruszenia. Jednak z drugiej strony Sąd ten podkreślił, że to na posiadaczu spoczywa ciężar udowodnienia okoliczności, iż inne osoby miały dostęp do łącza internetowego i że to one mogły być sprawcami naruszenia.

Pytanie prejudycjalne

W wyniku powyższego, sąd apelacyjny zdecydował się zadać TSUE pytania zmierzające do ustalenia:

czy odpowiedzialność posiadacza łącza internetowego, za pośrednictwem którego dokonano naruszenia praw autorskich w drodze udostępniania plików, jest wyłączona, jeżeli posiadacz łącza wskaże przynajmniej jednego członka rodziny, który poza nim miał możliwość dostępu do tego łącza, nie podając ustalonych poprzez odpowiednią dodatkową weryfikację konkretnych szczegółów dotyczących momentu i charakteru korzystania z Internetu przez tego członka rodziny.

Rozstrzygnięcie TSUE

Rozstrzygnięcie TSUE nie pozostawia wątpliwości. Jeżeli posiadacz łącza internetowego wskaże przynajmniej jednego członka rodziny, który miał możliwość dostępu do tego łącza, jednak bez podania dokładniejszych wyjaśnień co do momentu, w którym ten członek rodziny korzystał z tego łącza, i charakteru tego użytkowania przez owego członka rodziny, nie wyłącza jego odpowiedzialności za dokonane naruszenie.

Z uzasadnienia wyroku wynika, że podanie takich danych o członkach rodziny – pomimo iż ingeruje w życie rodzinne – jest konieczne do zapewnienia podmiotom praw autorskich skutecznego dochodzenia ich praw. Przeciwny wniosek powodowałby przyznanie absolutnej ochrony członkom rodziny domniemanego naruszyciela, z jednoczesnym uniemożliwieniem poszanowania praw własności intelektualnej.

Komentarz

Rozstrzygnięcie TSUE należy ocenić pozytywnie. Przyjęcie, że samo wskazanie przez posiadacza sieci na możliwość dostępu do łącza przez inne osoby, stanowi podstawę do wyłączenia odpowiedzialności tego posiadacza, byłoby skrajnie niekorzystne dla podmiotów praw autorskich. Korzystanie z jednej sieci domowej przez domowników czy ich gości jest powszechne.  W takim przypadku każdy naruszyciel mógłby automatycznie zwolnić się z odpowiedzialności, wskazując jedynie na to, że zamieszkuje z innymi osobami. Takie stanowisko byłoby sprzeczne z zasadą ciężaru dowodu, spoczywającego na domniemanym naruszycielu, który chce powołać się na wyłączenie swojej odpowiedzialności. W efekcie powodowałoby to, że ustalenie osoby sprawcy byłoby nadmiernie utrudnione, a nawet niemożliwe. Każdy z domowników mógłby bowiem „przerzucać” odpowiedzialność na inne osoby. W konsekwencji niemożliwe byłoby skuteczne dochodzenie praw przez podmiot praw autorskich.

Samo wskazanie innej osoby nie może prowadzić do zwolnienia z odpowiedzialności właściciela adresu IP, z którego bezprawnie udostępniono utwór. W niniejszej sprawie wydane rozstrzygnięcie było tym bardziej uzasadnione, jako że pozwany argumentował, iż po pierwsze jego sieć jest wystarczająco zabezpieczona, co wyłączało ewentualny udział innych osób trzecich, a po drugie, że jego rodzice mający dostęp do łącza, nie korzystali z platformy udostępniania plików.

dobra osobiste ochrona danych osobowych

Prawo do bycia zapomnianym nie dla znanych przedsiębiorców?

9 listopada 2017
prawo do bycia zapomnianym

Prawo do bycia zapomnianym jako dobro osobiste

Prawo do bycia zapomnianym było w ostatnim czasie przedmiotem postępowania przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Trybunał rozpatrywał sprawę Fushmann przeciwko Niemcom, gdzie musiał wyważyć prawo do prywatności z wolnością słowa. Skarżącym w przedmiotowym postępowaniu był dość znany w Niemczech przedsiębiorca, który chciał skorzystać z tzw. prawa do bycia zapomnianym. Jak jednak  wynika z treści wyroku ETPCz, rozpoznawalny przedsiębiorca powinien być jednak traktowany jako osoba publiczna (public figure). W związku z tym musi liczyć się z krytyką w mediach, która w pewnych sytuacja może obierać ostrzejszą formę.

Ważenie dóbr osobistych

Skarżący domagał się przed sądami krajowymi ochrony dóbr osobistych, które – jego zdaniem – zostały naruszone przez zamieszczony w Internecie artykuł prasowy.  Zgodnie z jego treścią skarżący przedsiębiorca był m.in. powiązany z aferą korupcyjną, jak również z rosyjską mafią. Sądy krajowe zgodnie przyznawały rację pozwanym, twierdząc, że w interesie publicznym leży informowanie czytelników o tym, że znany przedsiębiorca jest częścią zorganizowanej grupy przestępczej. Stąd też prawo do bycia zapomnianym nie może być w tym przypadku czynnikiem decydującym o usunięciu przedmiotowej publikacji.

Skargę do ETPCz  Fushmann oparł na naruszeniu prawa do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego (art. 8 Europejskiej Konwencji O Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, dalej: Konwencja). ETPCz przyznał rację sądom niemieckim i uznał, że utrzymywanie artykułów prasowych w archiwalnej wersji czasopisma było uzasadnione, gdyż zawarte tam treści były publikowane w interesie publicznym. Sąd podkreślił przy tym, że treści zawarte w artykule w tej sprawie były potwierdzone dokumentami. Ponadto odniósł się do tego, że artykuł dotyczył życia zawodowego Skarżącego, a nie prywatnego, stąd też nie doszło do naruszenia art. 8 Konwencji.

Komentarz

ETPCz poruszył aktualny problem ochrony dóbr osobistych (prawo do bycia zapomnianym) z punktu widzenia osób rozpoznawalnych przez szerokie grono osób. Omawiany wyrok pokazuje, że prawo do bycia zapomnianym nie działa automatycznie i może nie mieć zastosowania w określonych sytuacjach. W powyższej sprawie za pozostawieniem publikacji w Internecie przemawiał przede wszystkim interes publiczny. Z konkluzją tą oczywiście należy się zgodzić.

Z wyroku wynika również, że instytucja prawa do bycia zapomnianym może nie mieć zastosowania do określonych osób, tj. osób publicznych. Pojęcie osoby publicznej jest pojmowane w orzecznictwie bardzo szeroko, a ww. wyrok przypomina, że do kategorii tej zaliczają się także rozpoznawalni przedsiębiorcy, którzy zostali uznani przez ETPCz za public figure. Jednakże to, czy dana osoba zostanie zaliczona do tej kategorii, powinno zależeć od tego, jaką rolę pełni w życiu publicznym. Trzeba zauważyć, że pojawianie się danego przedsiębiorcy w mediach samo w sobie nie wystarcza do uznania go za osobę publiczną.

Orzeczenie wpisuje się w tendencję widoczną w ostatnich latach – zarówno w orzecznictwie europejskim, jak i polskim – poszerzania pojęcia osoby publicznej. Dotyka też ważkiego problemu ochrony dóbr osobistych poprzez skorzystanie z prawa do bycia zapomnianym, które do tej pory było raczej rozpoznawane w kontekście ochrony danych osobowych. Jak wynika z treści wyroku rozpoznawalni przedsiębiorcy muszą mieć świadomość, że informacje na ich temat zamieszczane w Internecie mogą pozostać tam na zawsze.

własność przemysłowa znaki towarowe

Dior broni renomy J’Adore

24 sierpnia 2017
dior

Znaki renomowane są szczególną kategorią znaków towarowych. Wyróżnia je wysoka rozpoznawalność w obrocie gospodarczym[1], a także określone wyobrażenie kupującego o walorach i oczekiwanych cechach towaru[2]. W orzecznictwie wskazuje się, że mają one „dużą siłę przyciągania i wartość reklamową, wynikającą z utrwalonego w świadomości odbiorców przekonania o bardzo dobrych cechach towaru nim opatrzonego[3]. Znaki te cechuje również szerszy model ochrony, wynikający z prawa własności przemysłowej.

Do tej szczególnej kategorii znaków odniósł się Naczelny Sąd Administracyjny w wyroku z dnia 21.06.2017 r. (sygn. akt II GSK 2782/15), w którym stwierdził, że „prawidłowa wykładnia art. 132 ust. 2 pkt 3 pwp wymaga, w zakresie badania identyczności lub podobieństwa znaków towarowych, już na wstępie ustalenia przez Urząd Patentowy, czy znak wcześniejszy ma status znaku renomowanego, gdyż w przypadku stwierdzenia takiej okoliczności, ocena podobieństwa powinna zostać dokonana przy pomocy innych, względniejszych kryteriów, niż ocena dokonywana na podstawie art. 132 ust. 2 pkt 2 pwp. Okoliczność taka stanowi zatem przesłankę zastosowania szerszej ochrony, właściwej dla znaków o ustalonej renomie.”

Komentowana sprawa dotyczyła sporu pomiędzy Parfums Christian Dior z siedzibą w Paryżu (dalej jako „Dior”) a Urzędem Patentowym RP (dalej jako „UP”). Dior złożył sprzeciw od decyzji UP o udzieleniu Interton sp. z o.o. z siedzibą w Regułach, prawa ochronnego na słowno-graficzny znak A Adoration. Warto wspomnieć, że znaki dotyczą tej samej kategorii produktów, tj. kosmetyków. Dior, jako dysponent praw ze znaków J’Adore (znak słowny zarejestrowany w trybie międzynarodowym oraz znak słowno-graficzny zarejestrowany w trybie wspólnotowym) stwierdził, że  znaki A Adoration oraz J’Adore są podobne, co może wprowadzić odbiorców w błąd.  W sprzeciwie zaakcentowano, że znak J’Adore ma w Polsce status znaku renomowanego w odniesieniu do wyrobów kosmetycznych i perfumeryjnych, między innymi z uwagi na długotrwałe używanie go w obrocie oraz wysoką pozycję na rynku. Skarżący podkreślał też, że uprawniony ze znaku A Adoration może czerpać nienależne korzyści, ponieważ jego klienci chętniej wybiorą określony produkt, ze względu na skojarzenia ze znakiem J’Adore. UP oddalił jednak sprzeciw stwierdzając, że znaki nie są do siebie podobne w stopniu rodzącym ryzyko konfuzji (czyli zastosował ocenę na podstawie podstawowych kryteriów podobieństwa z art. 132 ust. 2 pkt 2 pwp). Zdaniem UP, okoliczność ta wyłączała zastosowanie art. 132 ust. 2 pkt 3 pwp – czyniła bowiem zbędnym badanie renomy znaków przeciwstawnych.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie (dalej jako: „WSA”) rozpatrując skargę na decyzję UP, zwrócił uwagę, że badanie znaku renomowanego następuje w odniesieniu do jakichkolwiek towarów, nie tylko identycznych lub podobnych. WSA podkreślił, że kryteria oceny podobieństwa znaku zgłoszonego do znaku renomowanego są łagodniejsze: „W odniesieniu do znaku renomowanego do stwierdzenia jego podobieństwa wystarczy niebezpieczeństwo, że inny znak może być z nim skojarzony (łączony)”. WSA przekazał UP sprawę do ponownego rozpoznania, wskazując, że niezbędne będzie zbadanie, czy niezależnie od art. 132 ust. 2 pkt 2 pwp, istnieją podstawy do unieważnienia spornego znaku z uwagi na przesłanki ochrony znaków renomowanych (art. 132 ust. 2 pkt 3).

Skarga kasacyjna złożona przez UP do Naczelnego Sądu Administracyjnego (dalej jako: „NSA”) została oddalona jako bezpodstawna. NSA potwierdził wykładnię WSA w zakresie konieczności badania podobieństwa znaku z wcześniejszym znakiem renomowanym, a także dodał, że  to, czy znak jest renomowany powinno być ustalone przez UP już na samym początku. Okoliczność ta powoduje bowiem zmianę kryteriów oceny zgłoszonego znaku – zamiast art. 132 ust. 2 pkt 2, stosować należy art. 132 ust. 2 pkt. 3, statuujący szerszą ochronę znaków renomowanych. NSA stwierdził, że UP całkowicie pominął okoliczność renomy znaku i wadliwie dokonał wykładni art. 132 ust. 2 pkt 3 pwp.

Przy ponownym rozpatrywaniu sprawy UP będzie obowiązany zastosować wykładnię przyjętą przez NSA. Co ciekawe, znak J’Adore był wcześniej przedmiotem porównania w podobnej sprawie w postępowaniu przez OHIM. W sprawie T-308/08 Sąd Pierwszej Instancji przy Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej oddalił skargę Dior od decyzji OHIM stwierdzając, że znaki J’Adore i Adiorable nie są podobne[4].

Biorąc pod uwagę rozpoznawalność znaku J’Adore, w opisanej sprawie UP z pewnością powinien stwierdzić, że jest to znak renomowany, ale czy uzna, że jest on podobny do A Adoration i unieważni prawo ochronne na znak polskiego przedsiębiorcy?

[1] M. Mazurek, R. Skubisz [w:] Prawo własności przemysłowej. System Prawa Prywatnego tom 14B, red. R. Skubisz, Warszawa 2012, SIP Legalis.

[2] E. Nowińska, U. Promińska, K. Szczepanowska-Kozłowska, Własność przemysłowa i jej ochrona, Warszawa 2014, LEX.

[3] Wyrok Sądu Najwyższego z dnia 10 lutego 2011 r., IV CSK 393/10, SIP Legalis.

[4] Wyrok Sądu pierwszej instancji (pierwsza izba) z dnia 15 września 2009 r. ECLI:EU:T:2009:329.