Browsing Tag

prawo autorskie

aktualności prawo autorskie

Ed Sheeran wygrał spór o piosenkę „Shape of you”

25 sierpnia 2022

W marcu br. miał miejsce 11-dniowy proces[1], podczas którego Sąd Najwyższy Anglii i Walii rozstrzygał, czy piosenka Eda Sheerana „Shape of you” z 2017 r. jest plagiatem piosenki Sami Chokri i Rossa O’Donoghue „Oh Why”, powstałej w 2015 r.

Sprawę na drogę sądową skierował sam Ed Sheeran (wraz z innymi współtwórcami piosenki), po tym jak Sami Chokri i Ross O’Donoghue zawiadomili Performing Rights Society Limited[2] (”PRS”), że powinni być również uznani jako autorzy piosenki „Shape of you”. Posunięcie  Eda Sheerana jest zrozumiałe, bowiem zawiadomienie skutkowało zawieszeniem przez PRS wszelkich dochodów uzyskiwanych w ramach publicznego wykonywania/nadawania „Shape of you”, których wartość wyniosła wówczas niebagatelną kwotę prawie 3.000.000,00 funtów.

Pozwani twierdzili, że piosenka Eda Sheerana zawiera powtarzające, zapadające w pamięć części zaczerpnięte z „Oh Why”. Konkretnie w ośmiotaktowej sekcji „Shape of you”, następującej bezpośrednio po chórze powtarzalna jest trzykrotnie fraza „Oh I” oparta na pierwszych czterech stopniach skali pentatonicznej, która była również wykorzystana w „Oh Why”. Sprowadzenie obu utworów do tej samej tonacji a-moll wygląda następująco:

Porównanie zapisów nutowych utworów „Oh Why” i „Shape of you”, umieszczone w wyroku Sąd Najwyższy Anglii i Walii
Porównanie zapisów nutowych utworów „Oh Why” i „Shape of you”, umieszczone w wyroku Sąd Najwyższy Anglii i Walii

Zdaniem pozwanych ten definiujący fragment piosenki nie jest novum i został bezprawnie zaczerpnięty z ich twórczości. Pozwani podnosili bowiem, że brytyjski muzyk musiał zetknąć się z ich utworem.

Plagiat czy twórczość równoległa?

W sprawach o naruszenie praw autorskich polegających na rzekomym kopiowaniu danego utworu, należy zwrócić uwagę na to, czy sporny utwór jest plagiatem czy twórczością  równoległą w stosunku do tego, który został opublikowany jako pierwszy.

Sąd rozważając czy Ed Sheeran rzeczywiście dokonał plagiatu skupił się do następujących kwestiach:

  • podobieństwa i różnice pomiędzy utworami;
  • uprawdopodobnienie uprzedniej znajomości utworu „Oh Why” przez Eda Sheerana;
  • rzekoma skłonność muzyka do kopiowania utworów innych artystów;
  • wiarygodność zeznań Eda Sheerana.

Takie szerokie spojrzenie na sprawę jest istotne, ponieważ w sprawach kopiowania utworu rzadko wystąpią bezpośrednie dowody[3].

Podobieństwa i różnice utworu oraz ich znaczenie

Do podobieństw znajdujących się w obu utworach Sąd zaliczył m.in.: oparcie linii melodycznej na czterech pierwszych stopniach wznoszącej się skali pentatonicznej mollowej: A, C, D i E; powtarzalność wykorzystania trzech pierwszych stopni skali pentatonicznej w następujący sposób: A-A; C-C; D-D; wokalizację obu fraz i ich harmonizację oraz użycie w obu utworach fragmentu w formie dialogu („call and response”).

Do różnic Sąd zaliczył natomiast: odmienne akcentowanie spornego fragmentu „Oh why” i „Oh I”; znaczące różnice w melodii; nastrój danych utworów.

W odpowiedzi na zarzuty pozwanych, powodowie przedstawili szczegóły z tworzenia utworu, opisując m.in. po kolei wszystkie czynności w studio oraz przedstawiając notatki głosowe, które prezentowały ewolucję spornego fragmentu od „heya, heya, heya, heya” do ostatecznej formy, jaką przybrał ten element czyli „Oh I, oh I, oh I, oh I”.

Prawdopodobieństwo zapoznania się rzekomego naruszyciela z „pierwotnym” utworem

Powodowie twierdzili, że nie mieli wcześniej okazji zapoznać się z twórczością Sami Chokry i nie byli świadomi o istnieniu albumu „Solace”, a tym samym utworu „Oh Why”.

Pozwani natomiast twierdzili, że w latach 2015-2016 dążyli by ich utwór był promowany poprzez środki masowego przekazu – piosenka została umieszczona na YouTube, była grana w brytyjskim radiu (w toku procesu okazało się, że tylko 2 dwa razy późną porą) oraz była rozsyłana do osób z bliskiego otoczenia Eda Sheerana. Pozwanym zależało by z utworem mógł zapoznać się konkretnie Ed Sheeran. Ponadto zdaniem pozwanych skoro Ed Sheeran śledzi brytyjską scenę muzyczną na mediach społecznościowych to miał możliwość zapoznania się z ich utworem. 

Sąd, po zapoznaniu się z dowodami przedstawionymi przez strony, uznał, że zebrany materiał jest niewystarczający do wyraźnego potwierdzenia, że brytyjski muzyk zapoznał się z utworem za pośrednictwem mediów, ponieważ kampania marketingowa nie odniosła wystarczającego sukcesu, a pozwani nie udowodnili, że wymienione przez nich osoby przekazały Ed Sheeranowi album. Dowody przedstawione przez pozwanych, zdaniem Sądu, są jedynie spekulacją.

Rzekoma skłonność muzyka do kopiowania twórczości innych artystów

W przeszłości Ed Sheeran był już kilkukrotnie oskarżany o plagiat przez innych artystów. Jedna z takich spraw, kiedy to piosenkarz został posądzony o „kopiowanie” utworu wydanego przez Matta Cardle’a (w której odszkodowanie opiewało na 20.000.000,00 dolarów), zakończyła się ugodą. W innym przypadku, rodzina Marvina Gaye’a pozwała Eda Sheerana za rzekomy plagiat utworu „Let’s Get It On”. Pozew w sprawie innego utworu złożyli również Martin Harrington i Thomas Leonard, których zdaniem piosenka Sheerana „Photograph” zawiera elementy z ich utworu „Amazing”. Kolejną kontrowersją związaną z piosenką „Shape of you” były podobieństwa pomiędzy tym utworem a hitem z 1999 r. „No Scrubs” zespołu TLC. W tym przypadku członkinie zespołu zostały ostatecznie wymienione jako współtwórcy utworu Eda Sheerana.

Pozwani ww. spory powoływali jako dowód na skłonność Eda Sheerana do kopiowania twórczości innych artystów oraz przywołali szereg jeszcze innych utworów, które są ich zdaniem łudzące podobne do jego twórczości np. „Amazing” Martina Harringtona i Thomasa Leonarda; „No Scrubs” zespołu TLC; czy „Lay Lady Lay” Boba Dylana. Sąd nie dopatrzył się jednak w żadnych z przytoczonych dowodów plagiatu.

Rozstrzygnięcie

Sprawa zakończyła się w kwietniu 2022 r., a Sąd Najwyższy Anglii i Walii orzekł, że Ed Sheeran nie dokonał plagiatu – pozwani nie sprostali ciężarowi dowodowemu i nie wykazali, że Ed Sheeran skopiował sporny fragment z ich utworu, ani że Ed Sheeran miał możliwość zapoznania się z wcześniej z ich twórczością. Koszty procesu wyniosły prawie 2.000.000,00 funtów.

Potencjalne następstwa procesu

Naruszenia praw autorskich w utworach muzycznych występują bardzo często. Wyrok ten można uznać za dobrą wskazówkę dotyczącą środków dowodowych w takim procesie (także na gruncie naszego prawodawstwa). Aby wykazać plagiat należy bowiem spojrzeć nie tylko na podobne fragmenty utworów, ale na całokształt okoliczności sprawy: podobieństwa, różnice, styl obu utworów i czy rzekomy naruszyciel mógł zapoznać się wcześniej z tym utworem. Ponadto należy zapewnić jak najszerszą dokumentację, która w sposób jasny wykaże fakt, że artysta, który rzekomo dopuścił się plagiatu, zapoznał się wcześniej z danym utworem.


[1] Sygn. sprawy IL-2018-000095, wyrok dostępny pod linkiem: https://www.judiciary.uk/wp-content/uploads/2022/04/Sheeran-v-Chokri-judgment-060422.pdf

[2] Celem PRS jest ochrona wartości praw autorskich w muzyce. Wypłaca ona członkom tantiemy, gdy ich utwory są wykonywane, nadawane, przesyłane strumieniowo, pobierane, odtwarzane publicznie lub wykorzystywane w filmie i telewizji.

[3] Wyrok w sprawie Francis Day & Hunter v Bron (1963), sygn. akt EWCA Civ J0225-1.

nowe technologie prawo autorskie prawo IT

NFT a nabycie praw autorskich

7 marca 2022

W ostatnim czasie świat obiegła informacja o nietypowej transakcji. Grupa miłośników NFT – SpiceDAO – pochwaliła się zakupem książki za gigantyczną kwotę 2,66 mln euro. Storyboard „Diuny” autorstwa Alejandro Jodorowsky’ego stanowi zbiór koncepcji, notatek, które miały doprowadzić do powstania ekranizacji filmowej w latach 70. XX wieku. W dokonanym zakupie nie byłoby niczego nadzwyczajnego, gdyby nie komentarz zamieszczony na portalu Twitter. Przedstawiciele SpiceDAO poinformowali, że wraz z zakupem książki przejęli także prawa do powieści Franka Herberta[1]. W rzeczywistości nabyli jednak wyłącznie unikatowy egzemplarz książki. Wynikłe nieporozumienie, a także rosnąca popularność NFT w środowisku cyfrowym, skłoniły nas do wyjaśnienia, co w momencie zakupu NFT staje się własnością nabywców.

Tokeny NFT

Powstanie tokenów NFT (ang. non-fungible token) wiąże się z rozwojem blockchaina Ethereum. Dostrzeżono wówczas możliwość nowego zastosowania rozwiązań znanych z kryptowalut. W tym przypadku kluczowa miała być jednak nie ilość, a „jakość” gromadzonych kryptoaktywów.

NFT, sam w sobie, nie posiada szczególnej wartości. Uzyskuje ją dopiero z chwilą powiązania z jakimś przedmiotem lub prawem. Tzw. tokenizacja polega zatem na stworzeniu reprezentacji określonego dobra w sieci blockchain. Dzięki jawności transakcji oraz zabezpieczeniom kryptograficznym obrót NFT jest stosunkowo prosty i jednocześnie wyjątkowo odporny na różne próby manipulacji (np. „mnożenie” tokenów, „sprzedaż” przez nieuprawnione podmioty). Z tego też powodu technologia ta w bardzo krótkim czasie zyskała ogromną popularność.

Obecnie tokenizacji podlegają głównie obiekty cyfrowe (grafiki, zdjęcia, utwory dźwiękowe czy wiadomości opublikowane w mediach społecznościowych). NFT może zostać powiązany również z dobrami materialnymi (np. książką). Takie rozwiązanie powoduje jednak szereg trudności praktycznych, powstających na styku świata cyfrowego oraz rzeczywistego. Dlatego też tokenizacja przedmiotów fizycznych nadal nie jest popularna.

Samo powiązanie NFT z danym przedmiotem ma zwykle charakter umowny. Nawet dobra cyfrowe nie są zapisywane „w tokenie” ani na sieci blockchain. Często NFT zawiera jedynie link pozwalający na ustalenie powiązanego przedmiotu. Zamieszczenie wspomnianego linku (lub innego odnośnika) nie przesądza jednak o nabyciu jakichś praw do wskazanego przedmiotu. Kupując token, faktycznie uzyskujemy jedynie prawo „posiadania”, używania i rozporządzania danym NFT. Wszystkie dodatkowe korzyści muszą wprost wynikać z treści umowy zawartej wraz z nabyciem tokena. Przysługujących uprawnień nie można domniemywać.

Należy również pamiętać, że sama tokenizacja nie wyłącza konieczności stosowania obowiązujących przepisów. Prawa nabywane wraz z tokenem podlegają takim samym regułom, jak te uzyskane w sposób tradycyjny. Powyższe uwagi dotyczą również problematyki autorskich praw majątkowych.

NFT a nabycie praw autorskich

Tokenizacja stanowi jedno z pól eksploatacji w rozumieniu przepisów prawa autorskiego. Sprzedawca NFT (niebędący twórcą tokenizowanego utworu) musi wcześniej nabyć prawa do dzieła lub uzyskać odpowiednią licencję. Dopiero wówczas może przystąpić do sprzedaży tokena osobom zainteresowanym.

Nawet gdy sprzedawcą jest osoba uprawniona do dysponowania utworem, bez wyraźnego wskazania w umowie, nabycie NFT nie przenosi autorskich praw majątkowych ani nie wiąże się z udzieleniem licencji. W przypadku braku takiego zastrzeżenia umownego, nabywca NFT nie będzie uprawniony do korzystania z utworu, poza określonymi wyjątkami (m.in. dla celów osobistych). Taki token może być traktowany jako egzemplarz utworu, o wartości przede wszystkim kolekcjonerskiej. Nabywcy przysługują zatem prawa analogiczne, jak nabywcy papierowej książki.

Oczywiście, zgodnie z zasadą swobody umów, strony mogą ustalić, że wraz z przeprowadzeniem tokenizacji dojdzie do jednoczesnego przeniesienia autorskich praw majątkowych lub udzielenia licencji na dany utwór. W praktyce częściej można spotkać drugie z tych rozwiązań. Udzielana licencja zwykle ma bardzo wąski zakres i obejmuje jedynie korzystanie z utworu dla potrzeb własnych nabywcy tokena. Komercyjne wykorzystanie dzieła jest wówczas niedopuszczalne.

Warto również dodać, że wiele regulacji krajowych wymaga zachowania odpowiedniej formy umowy w zakresie przeniesienia praw autorskich. Transakcje dotyczące tokenów (nawet realizowane pomiędzy zweryfikowanymi użytkownikami giełd) zwykle takich wymogów nie spełniają. Tak będzie również w przypadku prawa polskiego, gdzie wymagane jest zawarcie umowy pisemnej lub opatrzonej kwalifikowanym podpisem elektronicznym. Realizacja tego wymogu wiązałaby się z koniecznością zawierania dodatkowych umów, poza blockchainem.

Podsumowując, nabycie NFT najczęściej nie będzie wiązało się z przeniesieniem autorskich praw majątkowych, a co najwyżej z uzyskaniem licencji. Będzie ona określała dopuszczalny zakres korzystania z utworu powiązanego z tokenem. Osoby zainteresowane nabyciem tokena powinny zatem wcześniej dokładnie zapoznać się z treścią licencji. Pozwoli to uniknąć nieporozumień podobnych do tych, jak w przypadku SpiceDAO.

Autorzy wpisu: Jakub Mokrzycki i Łukasz Gil


[1] Źródło:
https://twitter.com/TheSpiceDAO/status/1482404318347153413?ref_src=twsrc%5Etfw%7Ctwcamp%5Etweetembed%7Ctwterm%5E1482404318347153413%7Ctwgr%5E%7Ctwcon%5Es1_&ref_url=https%3A%2F%2Faszdziennik.pl%2F136629grupa-nft-kupila-egzemplarz-diuny-i-mysli-ze-kupila-prawa-autorskie.

nowe technologie prawo autorskie prawo IT

Dyrektywa cyfrowa – dozwolony użytek w kształceniu na odległość

15 grudnia 2021

W ramach cyklu artykułów dotyczących dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2019/790 w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym oraz zmiany dyrektyw 96/9/WE i 2001/29/WE, kolejny artykuł poświęcamy przepisom dotyczącym korzystania z utworów i innych przedmiotów objętych ochroną w cyfrowej i transgranicznej działalności.

Proces nauczania nabrał charakteru nie tylko transgranicznego, ale przede wszystkim cyfrowego, do czego w dużej mierze przyczyniła się epidemia COVID-19, wymuszając przejście na nauczanie zdalne. Dyrektywa cyfrowa wychodzi naprzeciw instytucjom oświatowym i uczelniom, rozszerzając zakres dozwolonego użytku utworów dla celów nauczania. Pytanie, jakie może powstać, to czy robi to w sposób oczekiwany przez środowisko?

Dozwolony użytek na gruncie prawa polskiego

Ustawodawca europejski już wiele lat temu[1] przewidział dozwolony użytek utworów na potrzeby nauczania, dając jednak państwom członkowskim pewną swobodę co do zakresu i sposobu jego wdrożenia. Przypomnijmy, że dozwolony użytek sprowadza się do możliwości korzystania z utworu bez konieczności uzyskania zgody twórcy. W polskim prawie taki dozwolony użytek znalazł odzwierciedlenie w art. 27 prawa autorskiego, zgodnie z którym:

„1.Instytucje oświatowe oraz podmioty, o których mowa w art. 7 ust. 1 pkt 1, 2 i 4-8 ustawy z dnia 20 lipca 2018 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, mogą na potrzeby zilustrowania treści przekazywanych w celach dydaktycznych lub w celu prowadzenia działalności naukowej korzystać z rozpowszechnionych utworów w oryginale i w tłumaczeniu oraz zwielokrotniać w tym celu rozpowszechnione drobne utwory lub fragmenty większych utworów.

2. W przypadku publicznego udostępniania utworów w taki sposób, aby każdy mógł mieć do nich dostęp w miejscu i czasie przez siebie wybranym (tj. przez internet – przyp. aut.) korzystanie, o którym mowa w ust. 1, jest dozwolone wyłącznie dla ograniczonego kręgu osób uczących się, nauczających lub prowadzących badania naukowe, zidentyfikowanych przez podmioty wymienione w ust. 1.”.

Jednakże nie wszystkie państwa członkowskie w takim samym stopniu wdrożyły dyrektywę z 2001 r. – w wyniku przede wszystkim różnic pomiędzy krajowymi systemami prawnymi, różnych potrzeb placówek edukacyjnych, jak i różnych poziomów kształcenia. Brak owej pewności prawnej co do ujęcia dozwolonego użytku na potrzeby dydaktyczne był jednym z impulsów prac nad dyrektywą. Zauważono także, że w dotychczasowej regulacji nie przewidziano skutku transgranicznego nauczania, a ponadto niejasny był zakres zastosowania dozwolonego użytku do cyfrowych sposobów korzystania z utworów, nauczania przez internet i na odległość.

Dozwolony użytek w świetle dyrektywy

W świetle art. 5 ust. 1 dyrektywy cyfrowej państwa członkowskie zobowiązane są dostosować swoje prawodawstwo tak, aby objąć dozwolonym użytkiem na potrzeby edukacyjne także „cyfrowe korzystanie z utworów i innych przedmiotów objętych ochroną wyłącznie w celu zilustrowania w ramach nauczania, w zakresie uzasadnionym przez niekomercyjny cel, który ma zostać osiągnięty, pod warunkiem że korzystanie:

  • odbywa się na odpowiedzialność placówki edukacyjnej, na jej terenie lub w innym miejscu, lub za pośrednictwem bezpiecznego środowiska elektronicznego dostępnego wyłącznie dla uczniów lub studentów i pracowników dydaktycznych danej placówki edukacyjnej; oraz
  • jest opatrzone informacją dotyczącą źródła, łącznie z imieniem i nazwiskiem twórcy, chyba że okaże się to niemożliwe.”.

A zatem, aby móc korzystać z dozwolonego użytku w przypadku kształcenia na odległość – niezależnie od obowiązku wskazania źródła i danych twórcy – przede wszystkim zapewnić należy bezpieczne środowisko elektroniczne. Zgodnie ze wskazówkami zawartymi w preambule[2] jest to cyfrowe środowisko nauczania, do którego dostęp jest ograniczony – dzięki odpowiednim procedurom uwierzytelniania z użyciem hasła – do personelu nauczającego tej placówki edukacyjnej oraz uczniów lub studentów zapisanych na dany program nauki. Bez większych wątpliwości możemy uznać, że takim środowiskiem są dedykowane strony internetowe i platformy edukacyjne, do których dostęp mają wyłącznie uczniowie lub studenci. Pojawia się jednak pytanie, czy korzystanie z zamkniętej grupy na Facebooku również spełnia owe przesłanki?

W preambule[3] podkreślono także, że:

  • placówka edukacyjna obejmuje poziom kształcenia podstawowego, średniego, zawodowego i wyższego, a więc zakres dozwolonego użytku obejmuje wszystkie szczeble edukacji;
  • przy dokonywaniu oceny, czy działalność danej placówki edukacyjnej ma charakter niekomercyjny, struktura organizacyjna i środki finansowania tej placówki nie powinny być decydującymi czynnikami – a więc fakt, że szkoła ma charakter niepubliczny, nie ma znaczenia dla zastosowania dozwolonego użytku;
  • dozwolony użytek obejmuje zarówno korzystanie z utworów w klasie lub innych miejscach za pomocą narzędzi cyfrowych, np. elektronicznych tablic lub urządzeń cyfrowych, które mogą być podłączone do internetu, jak i korzystanie na odległość w bezpiecznym środowisku elektronicznym, np. w kontekście kursów internetowych lub dostępu do materiałów dydaktycznych uzupełniających dany kurs.

Jednocześnie, na mocy art. 7 ust. 2 dyrektywy, zastosowanie nadal będą mieć granice dozwolonego użytku, tj. brak kolizji z normalną eksploatacją utworu oraz niepowodowanie nadmiernego uszczerbku dla uzasadnionych interesów podmiotów uprawnionych (zob. art. 35 prawa autorskiego).

Jednocześnie, w świetle art. 6 ust. 2 dyrektywy, państwa członkowskie mogą, opcjonalnie, wyłączyć zastosowanie dozwolonego użytku w całości lub go ograniczyć „w odniesieniu do szczególnych sposobów korzystania lub szczególnych rodzajów utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną, takich jak materiał przeznaczony przede wszystkim na rynek edukacyjny lub zapis nutowy”, jeżeli „odpowiednie licencje”, które uwzględniają potrzeby i specyfikę placówek edukacyjnych, są łatwo dostępne na rynku. Skutek regulacji sprowadza się do tego, że sama możliwość zawarcia z twórcą umowy licencyjnej na korzystanie z utworu może uchylać dozwolony użytek. W doktrynie przepis dyrektywy budzi kontrowersje[4], gdyż już samo zaoferowanie placówce edukacyjnej przez twórcę zawarcia licencji, nawet na bardzo niekorzystnych warunkach finansowych, stanowiłoby ową „łatwo dostępną na rynku” licencję. Twórca zatem mógłby swym działaniem wpływać na zakres zastosowania dozwolonego użytku.

Na chwilę obecną nie wiemy, jaki kierunek zmian obierze polski ustawodawca. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że dyrektywa cyfrowa, wprowadzając opcjonalność i uznaniowość wyłączenia dozwolonego użytku, nie sprzyja pełnej harmonizacji przepisów prawnych obowiązujących w państwach członkowskich Unii Europejskiej.

Autorka wpisu: Marta Pasztaleniec


[1] Dyrektywa 2001/29/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 22 maja 2001 r. w sprawie harmonizacji niektórych aspektów praw autorskich i pokrewnych w społeczeństwie informacyjnym; https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/PDF/?uri=CELEX:32001L0029&from=PL.

[2] Motyw 22 preambuły.

[3] Motywy 20 i 21 preambuły.

[4] Szaroma Marta, Korzystanie z utworów i innych przedmiotów objętych ochroną w cyfrowej i transgranicznej działalności dydaktycznej w świetle art. 5 dyrektywy 2019/790; ZNUJ. PPWI 2021/1/61-81.

nowe technologie prawo autorskie prawo IT

Zasady odpowiedzialności dostawców za treści udostępniane przez użytkowników Internetu – cenzura w sieci?

7 grudnia 2021

Zasady odpowiedzialności za treści udostępniane przez użytkowników w Internecie są kwestią, która budzi największe kontrowersje na gruncie dyrektywy cyfrowej, gdyż regulacji tej przypięto łatkę „cenzury w internecie”. Lektura art. 17 dyrektywy nie pozwala jednak w sposób łatwy i czytelny odszyfrować intencji ustawodawcy unijnego i ocenić skutków prawnych, jakie wiążą się z jej wdrożeniem.

Podkreślić należy, że dyrektywa dotyczy odpowiedzialności dostawców usług internetowych za publikację przez użytkowników treści naruszających prawa autorskie, a nie publikacji takich treści przez samych dostawców – w tym drugim przypadku ich odpowiedzialność kształtowana jest na zasadach ogólnych. Określając krąg podmiotów ponoszących odpowiedzialność na nowych zasadach, należy także uwzględnić zawartą w dyrektywie definicję „dostawcy usług udostępniania treści online” i wyłączenia podmiotowe, o czym pisaliśmy w poprzednim artykule. Dyrektywa dotyczy więc w szczególności dostawców takich, jak You Tube, Twitter, Chomikuj czy Facebook, ale także każdej innej strony internetowej, która służy do udostępniania treści chronionych prawem autorskim.

Przypomnijmy, że aktualnie dostawca usług internetowych ponosi odpowiedzialność, gdy ma świadomość, że umieszczona na stronie internetowej treść narusza prawa autorskie lub po otrzymaniu wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych – niezwłocznie nie uniemożliwi do niej dostępu.

Zasady odpowiedzialności

Natomiast art. 17 dyrektywy modyfikuje odpowiedzialność dostawcy, przede wszystkim przesądzając, że:

dostawca usług udostępniania treści online dokonuje czynności publicznego udostępniania lub czynności podawania do publicznej wiadomości do celów niniejszej dyrektywy, w przypadku gdy udziela on publicznego dostępu do chronionych prawem autorskim utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez jego użytkowników”.

Zapewnienie na stronie internetowej publicznego dostępu do utworu chronionego prawem autorskim (np. książki, zdjęcia lub pliku mp3) oznacza więc wkroczenie w monopol prawnoautorski.

W takim wypadku:

  • dostawca usług udostępniania treści online, w celu publicznego udostępniania lub podawania do publicznej wiadomości utworów, musi uzyskać zezwolenie od podmiotów uprawnionych z tytułu autorskich praw majątkowych (twórcy, producenta lub wydawcy), np. zawierając umowę licencji (co często wiązać się będzie z wynagrodzeniem na rzecz licencjodawcy);
  • jeżeli dostawca usług udostępniania treści online uzyska takie zezwolenie – zezwolenie to obejmuje swoim zakresem również czynności wykonywane przez użytkowników usług, a więc niejako „legitymuje” bezprawne działania użytkowników, ale tylko wówczas, gdy nie działają oni na zasadach komercyjnych lub gdy ich działalność nie przynosi znaczących przychodów;
  • jeżeli dostawca usług udostępniania treści online nie uzyska zezwolenia, ponosić będzie odpowiedzialność za naruszenie autorskich praw do utworu, chyba że wykaże, że:
    • dołożył wszelkich starań, aby uzyskać zezwolenie oraz
    • dołożył wszelkich starań – zgodnie z wysokimi standardami staranności zawodowej w sektorze – aby zapewnić brak dostępu do poszczególnych utworów i innych przedmiotów objętych ochroną, w odniesieniu do których podmioty uprawnione przekazały dostawcom usług odpowiednie i niezbędne informacje oraz w każdym przypadku
    • działał niezwłocznie po otrzymaniu odpowiednio uzasadnionego zastrzeżenia od podmiotów uprawnionych w celu zablokowania dostępu do utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną, których dotyczy zastrzeżenie, lub usunięcia ich ze swoich stron internetowych, a także
    • dołożył wszelkich starań, aby zapobiec ich przyszłemu zamieszczaniu.

Zasadą więc będzie konieczność uzyskania zezwolenia uprawnionego twórcy (lub innej osoby) na publikację przez użytkowników utworów, co w praktyce w wielu przypadkach może być nie tyle trudne, co niewykonalne. W sytuacji braku zezwolenia wykazanie aktów staranności pozwoli na uniknięcie odpowiedzialności.

Jednocześnie zastrzeżono, że przy ocenie, czy dany dostawca spełnia opisane ww. obowiązki „w świetle zasady proporcjonalności”, należy każdorazowo uwzględnić:

  • rodzaj, odbiorców i skalę świadczonych usług oraz rodzaj utworów lub innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez użytkowników usługi, oraz
  • dostępność odpowiednich i skutecznych środków oraz ich koszt dla dostawców usług.

Powyższe nieostre przesłanki potraktować można jako wskazówki dla sądów orzekających w sprawie naruszeń praw autorskich w sieci.

Jednocześnie nadal utrzymano, jako wyjątek od konieczności uzyskania zezwolenia, publikację utworów w ramach cytatu, krytyki, recenzowania oraz korzystanie do celów karykatury, parodii lub pastiszu.

Skutki zmian

Jaka więc jest istota zmiany, którą niesie dyrektywa? Aktualnie serwisy internetowe, w których użytkownicy publikują treści, zobowiązane są w zasadzie do usunięcia „pirackich” treści po otrzymaniu wiarygodnej wiadomości o ich bezprawnym charakterze, niełatwe jest bowiem wykazanie świadomości dostawcy bezprawności takiej treści. Dyrektywa natomiast przesuwa punt ciężkości i serwisy internetowe, aby nie narazić się na roszczenia w związku z naruszeniem praw autorskich, w ogóle nie będą mogły dopuszczać do ich publikacji. Uzyskanie zezwolenia podmiotów uprawnionych w postaci licencji, a nawet wykazanie ww. aktów staranności w przypadku braku licencji, wymaga podjęcia działań wyprzedzających użytkowników, co jest nieco karkołomne – skąd bowiem dostawca ma wiedzieć, jaka treść zostanie zamieszczona przez użytkownika na jego stronie internetowej? W praktyce więc należy spodziewać się filtrowania zamieszczanych treści poprzez stosowanie algorytmów, które oceniać będą w sposób automatyczny charakter publikowanej treści. Sprostanie obowiązkom wynikającym z dyrektywy w zasadzie nie jest możliwe bez weryfikacji publikowanych treści pod kątem zgodności z prawem autorskim, mimo że wprost przesądzono w dyrektywie, że dostawcy nie mają ogólnego obowiązku nadzoru, tj. weryfikacji każdej treści zamieszczanej przez użytkowników.

Niewątpliwie dotychczasowe zasady ponoszenia odpowiedzialności przez dostawców nie były wystarczające i w sposób systematyczny dochodziło w sieci do naruszeń praw autorskich. Najbardziej pokrzywdzonym były osoby uprawnione z tytułu praw autorskich, przede wszystkim twórcy, producenci i wydawcy. Publikacja utworów bez ich zgody naturalnie pozbawiała ich wynagrodzenia. O ile jednak międzynarodowi giganci internetowi z nowymi obowiązkami zapewne sobie poradzą, o tyle wiele mniejszych serwisów, które nie będą mogły sobie pozwolić na udźwignięcie ryzyka naruszenia praw autorskich, zapewne zaprzestanie działalności.

Autorka wpisu: Marta Pasztaleniec

nowe technologie prawo autorskie prawo IT

Definicja dostawcy usług udostępniania treści online według Dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym – komu „zagraża” dyrektywa?

30 listopada 2021

W poprzednim artykule przybliżyliśmy Państwu główne aspekty Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2019/790 w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym oraz zmiany dyrektyw 96/9/WE i 2001/29/WE. Dziś omówimy kolejne kwestie dotyczące dostawcy usług udostępniania treści online.

Jednym z celów dyrektywy jest wspieranie rozwoju rynku udzielania licencji między podmiotami uprawnionymi z tytułu praw autorskich z dostawcami usług udostępniania treści online. Dyrektywa przesądza bowiem, że na warunkach w niej określonych dostawca platformy internetowej nie tylko jest pośrednikiem w udostępnianiu treści przez jej użytkowników, ale ponosi odpowiedzialność za te treści.

Po pierwsze więc należy odpowiedzieć na pytanie, kim jest  dostawca usługi udostępniania treści online, gdyż to na niego dyrektywa nakłada określone obowiązki.

Definicja

Zgodnie z art. 2 pkt 6 dyrektywy, poprzez dostawcę usług udostępniania treści online należy rozumieć:

  • dostawcę usług społeczeństwa informacyjnego;
  • którego głównym lub jednym z głównych celów jest przechowywanie i udzielanie publicznego dostępu do dużej liczby chronionych prawem autorskim utworów, lub innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez użytkowników tych usług;
  • które są przez niego organizowane i promowane w celach zarobkowych.

Jak wynika z powyższego, mamy do czynienia z pojęciami generalnymi i nieostrymi – jak bowiem rozumieć „dużą liczbę” utworów lub w jakich okolicznościach mamy do czynienia z publicznym dostępem jako „głównym lub jednym z głównych celów”? Na te pytania europejski ustawodawca nie daje odpowiedzi, niemniej jednak w motywie 62 preambuły dyrektywy wskazuje, że:

„Definicja usługi udostępniania treści online zawarta w niniejszej dyrektywie powinna obejmować wyłącznie usługi online, które odgrywają ważną rolę na rynku treści online, konkurując z innymi usługami online dotyczącymi treści, takimi jak internetowe usługi audio i wideo dla tych samych odbiorców”.

Co ciekawe, ocena tego, czy dostawca usług udostępniania treści online przechowuje i udziela dostępu do dużej ilości treści chronionych prawem autorskim, powinna być dokonywana indywidualnie dla każdego przypadku i uwzględniać połączenie elementów, takich jak odbiorcy usługi oraz liczba plików zawierających treści chronione prawem autorskim zamieszczanych przez użytkowników usługi.

Biorąc pod uwagę postulaty środowiska prawniczego[1] założyć należy, że ww. pojęcia doprecyzowane będą nie w ewentualnej ustawie implementującej dyrektywę, a raczej w drodze orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i sądów krajowych.

Wyłączenie

Dyrektywa jednocześnie wprost wyłącza określone podmioty z definicji dostawcy usług udostępniania treści online, stanowiąc, że nie są nim dostawcy takich usług, jak:

  • nienastawione na zysk encyklopedie internetowe;
  • nienastawione na zysk repozytoria naukowe i edukacyjne;
  • platformy tworzenia otwartego oprogramowania (ang. open source) i platformy wymiany otwartego oprogramowania;
  • usług łączności elektronicznej zdefiniowanych w dyrektywie (UE) 2018/1972 (dyrektywa ustanawiająca Europejski kodeks łączności elektronicznej);
  • usług internetowych platform handlowych oraz
  • usług w chmurze dla przedsiębiorstw i usług w chmurze obliczeniowej, którzy umożliwiają użytkownikom zamieszczanie treści na własny użytek (np. cyberschowki).

W konsekwencji, nawet jeżeli ww. podmioty udzielają publicznego dostępu do treści chronionych prawem autorskim – nie są uznawane za dostawców w rozumieniu dyrektywy. Wyłączeniem w szczególności objęte są internetowe platformy handlowe (np. Allegro, eBay), gdyż ich główną działalnością jest sprzedaż detaliczna online, a nie dostęp do utworów chronionych prawem autorskim.

Jednocześnie w motywie 62 preambuły dyrektywy przesądzono, że ww. mechanizm wyłączenia należy tak interpretować, że nie powinien mieć zastosowania do dostawców usług, których głównym celem jest podejmowanie lub ułatwianie piractwa autorskiego.

Autorka wpisu: Marta Pasztaleniec


[1] Wybrane aspekty implementacji przepisów dyrektywy 2019/790 i dyrektywy 2019/789 w zakresie udostępniania utworów online, Matlak Andrzej, Targosz Tomasz, Wyrwiński Michał, LexOnline.