prawo autorskie

Czy „producenci oprogramowania” mogą efektywnie korzystać z „zabezpieczenia dowodu”?

14 marca 2014

Co może zrobić producent oprogramowania, jeśli posiada pewną wiedzę, że jego kontrahent używa dostarczonego mu oprogramowania po wygaśnięciu licencji? Rozsądek nakazywałby w takiej sytuacji dowodowe udokumentowanie tego faktu, a następnie wystąpienie z żądaniem zapłaty odszkodowania w wysokości odpowiadającej trzykrotności opłaty licencyjnej (odszkodowania w takiej wysokości można domagać się, jeśli naruszenie praw autorskich jest zawinione). Pewna trudność jaka się pojawia to procesowe udokumentowanie tego faktu, czyli dostarczenie do sądu dowodu, z którego wynika, że program używany przez naszego kontrahenta do obsługi określonej funkcjonalności to w dalszym ciągu nasz program, a nie np. program dostarczony przez konkurenta. Ponieważ oprogramowanie takie używane jest niejako wewnątrz przedsiębiorstwa, fakt ten niewątpliwe trudno udokumentować.

Przezwyciężeniu tych problemów powinna służyć instytucja tzw. zabezpieczenia dowodu, przewidziana w art. 80 ust. 1 pkt 1 PrAut, wprowadzona do polskiej ustawy w wyniku implementacji Dyrektywy 2004/48/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 29.04.2004 r. w sprawie egzekwowania praw własności intelektualnej (dalej jako: „Dyrektywa”). Celem Dyrektywy jest poprawienie skuteczności dochodzenia roszczeń związanych z naruszeniami praw własności intelektualnej, w tym m.in. w zakresie gromadzenia dowodów naruszenia praw własności intelektualnej. Z przepisów Dyrektywy (art. 6 oraz 7) wynika, że obowiązkiem Państw Członkowskich jest zagwarantowanie uprawnionemu takich środków oraz procedur, które umożliwią mu po pierwsze dostęp do dowodów, znajdujących się w dyspozycji naruszyciela (w celu wykorzystania ich na potrzeby przyszłego procesu), a po drugie zagwarantują zachowanie oraz zabezpieczenie dowodów na potrzeby późniejszego postępowania sądowego. Taki cel urzeczywistnia w sposób jasny oraz klarowny np. niemiecka ustawa o prawie autorskim, gdzie zawarta jest następująca regulacja: „W stosunku do osoby, co do której zachodzi wystarczające prawdopodobieństwo, iż w sposób sprzeczny z prawem narusza prawo autorskie lub inne prawo podlegające ochronie na podstawie niniejszej ustawy, podmiot którego prawa zostały naruszone, może dochodzić przedstawienia mu stosownego dokumentu lub dokonania oględzin rzeczy, znajdującej się we władaniu osoby naruszającej prawo, jeżeli będzie to niezbędne dla uzasadnienia roszczeń podmiotu, którego prawa zostały naruszone”.

Niestety nasz ustawodawca nie wykazał się aż taką precyzją, a wręcz wykazał się w tym względzie niedbałością. Implementacja Dyrektywy do naszej ustawy ogranicza się bowiem do wprowadzenia regulacji, że sąd na wniosek uprawnionego rozstrzyga o zabezpieczeniu dowodu. Tradycyjnie natomiast zabezpieczenie dowodu jest instytucją całkowicie odmienną – przewidzianą dla sytuacji, kiedy przeprowadzenie dowodu następuje przed wszczęciem postępowania, ponieważ jego przeprowadzenie w toku procesu będzie utrudnione lub niemożliwe. Jest zatem oczywiste, że taki sposób regulacji prowadzi do kontrowersji, w jaki sposób zabezpieczenie dowodu ma przebiegać i co tak naprawdę oznacza dla uprawnionego, którego prawa zostały naruszone.

Moim zdaniem, powołany przepis krajowy powinien być w taki sposób interpretowany, aby zapewnić urzeczywistnienie powyższych celów Dyrektywy. Producent oprogramowania – w sytuacji istnienia pewnych dowodów na dalsze używanie jego oprogramowania przez kontrahenta – powinien mieć możliwość uzyskania dostępu do oprogramowania, w celu potwierdzenia tej okoliczności oraz jej należytego jej udokumentowania.

Prezentowany przez niektórych praktyków sposób interpretacji Dyrektywy, zgodnie z którym sądowy nakaz przedstawienia przez stronę przeciwną dowodów może obejmować wyłącznie przedstawienie do dyspozycji organu (sądu), nie znajduje usprawiedliwienia ani w celach Dyrektywy, ani w jej treści. Taki sposób zabezpieczenia dowodu byłby pustym i nieprzydatnym działaniem, w żaden sposób nie ułatwiającym twórcy (czy też uprawnionemu z tytułu majątkowych praw autorskich do programu) dochodzenia jego roszczeń. Chodzi bowiem o to, aby udokumentować naruszenie, oraz wystąpić do sądu z precyzyjnie określonym roszczeniem (należycie udowodnionym). W przeciwnym razie powództwo musiałoby by być wytaczane niejako „w ciemno”, gdyż dopiero w trakcie postępowania sądowego możliwe byłoby ustalenie, co w istocie jako dowód zostało przez pozwanego do akt sprawy przekazane.

Taki pogląd podzielił Sąd Okręgowy w Warszawie, zapewniając dostęp producenta oprogramowania (naszego klienta) do aplikacji używanych przez jego byłego kontrahenta (postanowienie z dn. 3.12.2012 r., wydane w sprawie XX GCo 168/12). Pogląd ten podzielił także Sąd Apelacyjny w Warszawie rozpoznając zażalenie naszego oponenta, choć Sąd niestety nie wypowiedział się w uzasadnieniu postanowienia w sposób na tyle jednoznaczny, aby rozwiać w tej sprawie wszelkie wątpliwości i przyczynić się w ten sposób do utorowania pewnej jednoznacznej praktyki w tej sprawie.

Poniżej linki do mojej polemiki w tej sprawie z Mec. Bartłomiejem Niewczasem z kancelarii Bird&Bird, który reprezentował naszego oponenta.

Zobacz także

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź